Adrian John Kenzie

#97 Recenzja „Ostatnie dni”

#97 Recenzja "Ostatnie dni"

"Ostatnie Dni" Adrian John Kenzie

Recenzja

Wstęp

Powieść „Ostatnie Dni” autorstwa Adriana Johna Kenzie to historia ukazująca świat po upadku cywilizacji. Obecnie dla nas nastał bardzo trudny czas. Pandemia koronawirusa sprawiła, że musieliśmy dostosować się do narzuconych warunków. Część z nas przymusowo przebywa w domach, Ci, którzy muszą iść do pracy, codziennie ryzykują własnym zdrowiem, a może i życiem… Mamy ograniczone możliwości, musimy na nowo organizować swój czas, nauczyć się funkcjonować w tych nowych, niepokojących warunkach. Pewnie część z Was czuje się jak bohater powieści postapo, który nie zna jej zakończenia. Czy uważacie, że jest aż tak bardzo źle? Wyobraźcie sobie, że budzicie się i jesteście w nowym świecie. Wszystko co znaliście, przestało istnieć. Cywilizacja obróciła się w pył, technologia przestała istnieć. Otacza Was pustkowie, na horyzoncie widzicie ruinę miasta. I jesteście zupełnie sami… Właśnie w takiej sytuacji znalazł się bohater powieści „Ostatnie Dni” Adriana Johna Kenzie.

Z pustkowia do miasta

Powieść napisana jest w formie pamiętnika. To codzienne relacje mężczyzny, który obudził się pewnego dnia ze snu w komorze kriogenicznej. Gdy opuścił klinikę, okazało się, że świat, który znał, przestał istnieć. Bohater nie pamięta swojego wcześniejszego życia, nie wie, jak ma na imię, czy miał rodzinę i czym się zajmował. Opuszczając ruiny miasta nie napotyka żadnego innego człowieka:

„Nawet nie wiem jak to się wszystko zaczęło, po prostu obudziłem się w jednej z tych komór kriogenicznych. W międzyczasie świat musiał umrzeć. Od lat nie widziałem ani jednego żywego człowieka, a świat wygląda, jakbym przespał w tej komorze z kilkaset lat.”

Tak zaczyna się jego walka o przetrwanie i próba przystosowania do nowych warunków, które nie są łatwe. Przed bohaterem rozciąga się pustkowie, ziemia przeorana jest kraterami po bombach, na poboczach stoją zardzewiałe samochody. Dodatkowo pogoda utrudnia jego wędrówkę. Deszcze przypominają żrący kwas i trzeba się przed nimi chronić. Bohater widzi na horyzoncie odległe miasto. Gdy tam dociera, okazuje się, że w większości są to tylko ruiny:

„Jestem w centrum, jest upiornie. Wszystko jakby zatrzymane w czasie, jakby ludzie po prostu zniknęli. Samochody stały na drogach, w sklepach wciąż były wystawy, w oknach mieszkań wciąż powiewały firanki.”

Na swoją bazę obiera market, który o dziwo, jest bardzo dobrze zachowany. Nawet udaje mu się znaleźć trochę prowiantu, choć wszystko zostało wcześniej splądrowane. Niepokoją go dziwne odgłosy. Może to tylko jego wyobraźnia? Na dachu odkrywa ludzkie kości. Cisza i pustka go bardzo niepokoją:

„Jestem zaniepokojony. Dlaczego ci ludzie uciekli z tego miasta, gdzie oni wszyscy są? Może nigdy się tego nie dowiem, może jestem sam. Ostatni człowiek na Ziemi – przerażająca myśl. Osobliwa i przerażająca.”

Opuszcza miasto i udaje się znów na pustkowie. Przemierza wypalone lasy, chce dostać się do kolejnego miejsca, stworzonego przez człowieka. Ma nadzieję, że w końcu spotka kogoś żywego i dowie się, co się wydarzyło.

W poszukiwaniu prawdy

Postanawia dostać się do miejsca, w którym się obudził, by znaleźć odpowiedzi na pytania, kim jest i dlaczego przetrwał zagładę, której rezultaty widzi na każdym kroku. Znów wyrusza na wędrówkę. Warunki są coraz gorsze. Znaleziony prowiant szybko się kończy. Mężczyzna jest zmuszony polować dosłownie na wszystko, co się rusza. Ludzie zniknęli, ale przyroda się odradza, pojawiają się zwierzęta. Bohater uczy się polować. Chce za wszelką cenę przetrwać i odkryć, co doprowadziło do zagłady ludzkości:

„To niesamowite co człowiek potrafi zjeść, aby przeżyć, do czego potrafi się posunąć.”

Opisuje każdy przeżyty dzień. To relacja człowieka przerażonego, osamotnionego, w którego umyśle rodzi się wiele pytań. Chwilami pełna powtórzeń – w końcu każdy dzień jest prawie taki sam. Nic się nie zmienia Jedynie pisanie trzyma go przy życiu, choć chwilami rozmyśla nad sensownością spisywania swoich przeżyć:

„I tak nikt tego nie będzie czytać. Już to widzę, jak robaki toczą mojego trupa, a obok leży notatnik, w którym opisałem ostatnie myśli. Jestem uzależniony od tego pisania. Dobrze, że mam czym pisać i na czym.”

Autor przedstawił obraz człowieka, który coraz częściej zastanawia się nad tym, czy został na Ziemi zupełnie sam.  Niektóre opisy są bardzo obrazowe i działają na wyobraźnię Czytelnika. To wędrówka w celu znalezienia odpowiedzi, pełna niewiadomych, gdzie czyha wiele niebezpieczeństw. Czy ostatecznie bohater pozna prawdę o sobie i odkryje, dlaczego ludzie zniknęli, a świat upadł? Jeśli jesteście tego ciekawi, to koniecznie sięgnijcie po tę powieść!

Podsumowanie

Adrian John Kenzie "Ostatnie dnie"

Powieść „Ostatnie Dni” autorstwa Adriana Johna Kenzie to niepokojąca wizja tego, co może stać się w przyszłości z nami i światem, który stworzyliśmy. Bardzo podobała mnie się forma pamiętnika, gdzie bohater opisuje swoje przeżycia i myśli związane z sytuacją, w jakiej się znalazł. Język tej historii jest bardzo prosty, nie ma tu górnolotnych odniesień do filozofii. To relacja zwykłego człowieka, który próbuje przeżyć i znaleźć odpowiedzi na wiele nurtujących go pytań. Świat przedstawiony został obrazowo, bardzo realnie i chwilami dosadnie. Mnie niektóre opisy kojarzyły się z najnowszą ekranizacją „Mad Maxa” oraz grą „Fallout.” Nigdy nie chciałabym znaleźć się na miejscu bohatera. Nie wiem co gorsze – obudzić się w obcym świecie, nie pamiętając kim się jest, czy obudzić się ze świadomością, że wszystko się straciło, że już nigdy nie zobaczy się bliskich.

Bohater w czasie swojej tułaczki jest bardzo zdeterminowany. Nie pamięta kim jest, ale posiada pewne umiejętności, które pozwalają mu przetrwać. To też przykład tego, że ludzie są w stanie przystosować się do wielu nowych, nawet tych niesprzyjających, warunków. To powieść, która mnie zaskoczyła, skłoniła do wielu przemyśleń, momentami szokowała. „Ostatnie Dni” to historia dla wszystkich miłośników science fiction, gdzie akcja jest osadzona w postapokaliptycznym świecie. Polecam!

Kilka słów o powieści

Kilka słów o Autorze

Adrian John Kenzie

Pisałem od zawsze, pierwszą opowieść stworzyłem, gdy nie potrafiłem jeszcze pisać. Narysowałem ją i podyktowałem mojej babci, która wszystko cierpliwie pisała. To pierwsza rzecz, jaką pamiętam z mojego pisarskiego życia, choć wtedy wcale nie chciałem być pisarzem. Lubiłem tworzyć historie i kreować postacie. W swojej przeszłości napisałem wiele opowieści, które pochłonął czas i pokrył kurz przeszłości. Są to opowieści, których już nie odzyskam.

Jako młody człowiek pracowałem jako sprzedawca i doradca klienta na różnych płaszczyznach handlu i asortymentu. Pierwszą jednak moją pracą była ciężka harówka na złomowisku w zimie. Później wspomniany handel, z którym byłem związany przez okres wielu lat mojego życia. Do pisania wracałem często, ale traktowałem to bardziej jako hobby niż coś więcej. Oczywiście w dorosłym życiu myślałem o pisaniu na poważnie, ale było to poza moim zasięgiem.

Do służby wojskowej zgłosiłem się na ochotnika, uważając służbę za swój obowiązek i miejsce nabycia właściwych mężczyźnie umiejętności posługiwania się bronią. Zresztą uwielbiałem zawsze walkę i z tego powodu kilka lat spędziłem w Akademii Sztuk Walki, gdzie spędziłem wspaniały czas i nauczyłem się wielu rzeczy, które pozostaną ze mną do końca życia.

Jako sprzedawca i handlowiec odnosiłem swoje małe sukcesy w dużych firmach, gdzie byłem ekspertem sprzedaży głównie asortymentu salonów łazienkowych, gdzie nie raz sprzedaż odbywała się na naprawdę wysokich standardach i krawat był elementem ubioru w pracy.

Praca trzymała mnie w pionie nawet wtedy, gdy otarłem się o bezdomność. Znam uczucie, jakie towarzyszy człowiekowi stojącemu na środku ulicy wieczorem, z walizką w ręku i pytaniem: I co teraz? Pamiętam, że jedna rzecz była dla mnie zawsze najważniejsza podczas moich kolejnych bardzo wielu przeprowadzek, zawsze pierwsze pakowałem moje książki, moją kolekcję powieści o Conanie. Zaznaczę, że autor Robert E Howard bardzo mocno ukierunkował mój warsztat pisarski. To był i jest nadal mój ulubiony pisarz.

W międzyczasie dołączyłem do małego bractwa rycerskiego (XIII wiek) i po kilku miesiącach otworzyłem własne, które jako chorągiew innego większego (późnośredniowiecznego) działało ponad dziesięć lat. Opracowałem własną technikę fechtunku, która obok surowej dyscypliny była naturalnym elementem szkolenia, dzięki któremu moi ludzie wygrywali całe turnieje wczesnośredniowieczne, a czasami i mieszane. Odtwarzaliśmy Gwardię Wareską, która wtedy była wielką zagadką i ciężko było rekonstruować ten okres. Był to wspaniały czas w moim życiu, który przepełniony był wyjazdami, turniejami, pokazami i przeróżnymi zlotami odtwórców historycznych oraz wspaniałymi ucztami, gdzie stoły przysłowiowo uginały się od jadła i napitku. W najlepszym okresie w szeregach Gwardii było czterdzieści osób, nigdy szeregi nie stopniały poniżej dwudziestu członków. Wojskowa dyscyplina i poczucie przynależności stworzyło wspaniałych ludzi, wyrzeźbiło ich z zagubionych nieraz nastolatków. Sukcesem był właśnie pobudzenie tych młodych ludzi do działania. Młodzież po szkołach i bez ambicji nagle chciała się uczyć i studiować. Oczywiście historię, archeologię i pokrewne. Pamiętam również miłe chwile, gdy rodzice przychodzili mi dziękować i gratulować. Mówili, że dzięki mojemu bractwu ich nastolatkowie nabierają charakteru i dyscypliny. Wymyśliliśmy wiele rzeczy jako pierwsi, które były później powielane przez innych. Jako pierwsi również stosowaliśmy jeden wzór tarcz w świecie wczesnego średniowiecza, jako naszą wizytówkę. Bywało, że widząc nasze tarcze niektórzy przeciwnicy schodzili z pola. Inną rzeczą była zabawa w topór, polegająca na ustawieniu się w kółko i rzucaniem do siebie ostrym toporkiem. Zabawa była przednia. Tak samo, jak strzelanie do siebie wzajemnie tą samą strzałą. To były czasy wspaniałej przygody, wspaniałej opowieści.

Wyniosłem z tamtych czasów wiele ciekawych umiejętności. Nie będę wyliczał umiejętności związanych z dawnymi rzemiosłami, które opanowałem. Pochodząc z rodziny kowali i rzeźników, pewne rzeczy były we krwi, wystarczyło obudzić dawnego ducha. Miotanie toporami, fechtunek, łucznictwo, rzut włócznią i nożami stały się dla mnie tak naturalne, jak dla wielu ludzi jazda samochodem. Jazda konna też się trafiła, chociaż mam w tej kwestii akurat ogromną przerwę.

Zwieńczeniem tego okresu była praca w ośrodku historycznym, który był średniowiecznym grodem. Przystosowanym oczywiście do dzisiejszych warunków życia, tak więc był tam i hotel oraz karczma. Mieliśmy zwierzęta i były tam organizowane ogromne międzynarodowe imprezy odtwórstwa historycznego. Dodam, że odbyły się tam jedne z pierwszych turniejów full contact w Europie. To nie był teatr ani żadna wyreżyserowana ustawka. To były realne pełno kontaktowe walki rycerskie, gdzie charakter ścierał się z charakterem. Męski dawny świat, który już na zawsze pozostanie w moim sercu.

Na Grodzie miałem swój sklepik z pamiątkami oraz byłem wychowawcą kolonijnym i instruktorem. W wolnych chwilach ćwiczyłem swoje umiejętności w wielu dziedzinach, o których wcześniej już wspomniałem. Strój z epoki dziesiątego wieku stał się moim codziennym ubraniem i niechętnie wracałem do dzisiejszych ubrań.

Okres na Grodzie był stosunkowo krótki i spędziłem tam zaledwie kilka miesięcy. Spędziłem tam wspaniały czas z moją przyszłą żoną i wkrótce porzuciłem tą średniowieczną ostoję. Może to duch pielgrzyma, w każdym bądź razie ruszyłem dalej. Przez kolejne miesiące jeździliśmy z żoną po turniejach rycerskich w całej Polsce i handlowaliśmy pamiątkami i replikami broni białej.

Kolejny etap w moim życiu, to doradca finansowy, gdzie zdobyłem doświadczenie jako sprzedawca usług ubezpieczeniowych i głównie inwestycyjnych. Pracowałem tam kilka lat. Była to francuska korporacja, która sprzedawała produkty z wyższej półki i celowała w poziom klienta vip.

Na obczyźnie zacząłem pisać na poważnie i zamierzam robić to do końca życia. Wyjechaliśmy tam jakiś czas później mimo sukcesów w sprzedaży produktów inwestycyjnych.

Zawędrowałem do Walii, krainy wzgórz, jaskiń i wodospadów. Gdzie owce to codzienność, a dzikie konie biegają po okolicznych łąkach. Z dala od światowego szumu i wielkomiejskiej gonitwy. Czas biegnie wolniej, a świat wydaje się piękniejszy.

Gdzie będę za rok? Nie wiem, ale jestem gotowy na długą wędrówkę.

Adrian John Kenzie

Olimpia

Udostępnij

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Podobne prace

Czteropalczaści - Marcin Masłowski

Recenzja „Czteropalczaści” Marcin Masłowski | #141 |

Marcin Masłowski
Karuzela - Justyna Balcewicz

Recenzja „Karuzela” Justyna Balcewicz | #140 |

Justyna Balcewicz
Dom, który widział zbyt wiele

Recenzja „Dom, który widział zbyt wiele” Aneta Grabowska | #139 |

Aneta Grabowska
error: